Zazwyczaj na czas Adwentu robimy różne postanowienia. Najczęściej wybieramy zapamiętane z dzieciństwa powstrzymanie się od słodyczy, ograniczenie w oglądaniu telewizji, korzystania z laptopa i komórki. To ważne postanowienia, lecz trzeba zadać sobie pytanie, czy wystarczające dla człowieka dorosłego.
Rok temu pisaliśmy o tym, czym jest Adwent i jak wygląda jego struktura. Jest on radosnym, pełnym wyciszenia duszy oczekiwaniem na przyjście Zbawiciela. Pierwsza połowa Adwentu to czas na przypomnienie sobie oczekiwania ludu starożytnego Izraela na przyjście Mesjasza, który narodził się w Betlejem. Druga połowa Adwentu to czas na poważne i głębokie uświadomienie sobie, że i my dziś żyjemy w podobnym stanie oczekiwania. Od dziecka słyszymy, że kiedyś nadjedzie koniec świata. Słuchaliśmy w dzieciństwie przepowiedni, naczytaliśmy się różnej wartości książek na ten temat i cały czas w naszej świadomości tkwi żywy obraz końca czasów.
Problem z tym obrazem polega na tym, że widzimy jedynie kataklizmy, trzęsienia ziemi, pojawianie się głębokich przepaści, w które będzie można wpaść, wybuchy wulkanów, wojna obejmująca cały świat, głód, choroby, panikę i śmierć na każdym kroku. I boimy się końca świata. Nie chcemy go. A i tak wciąż go wyglądamy i na niego czekamy…
A przecież nasze chrześcijańskie oczekiwanie to nie czekanie na kataklizmy (nadejdą lub nie, wola Boża), na wojny, zarazy i inne nieszczęścia. My czekamy tak jak czekał Izrael – na przyjście Mesjasza. Tylko, że teraz czekamy na Jego KOLEJNE, ostateczne przyjście, które przyniesie nam nowe, wieczne życie, szczęście, radość, zbawienie, brak strachu, kataklizmów, brak wojen i chorób. Czekamy na koniec czasu, który rozpocznie życie w wieczności, przed Obliczem Boga, w gronie Aniołów i ludzi, którzy już umarli, a którzy są w niebie.
To jest nasze adwentowe oczekiwanie i tego mamy się myślą i sercem trzymać. Nad tym mamy rozmyślać przez cały Adwent.